piątek, 27 grudnia 2013

Spacerek

Święta, Święta i po Świętach. Tyle przygotowań i właściwie już jest po wszystkim. I trzeba czekać rok do następnych...
Byliśmy dzisiaj całą gromadą na spacerze. No w końcu się udało, że dzieci wykazują 100% zdrowia u całej trójki. Korzystając z pięknej pogody celem wentylacji, nieco przyduszonych siedzeniem w domu, umysłów wybraliśmy się na wybieganie towarzystwa.

Kto kogo złapie?

Czasami zastanawiam się, czy moje dzieci kiedykolwiek się męczą. Zakładam, że tak - dla własnego komfortu psychicznego.

Na spacerze wszystko jest cennym znaleziskiem. A zielona trawa w środku zimy, to już rarytas. A do tego, można ją sobie owinąć wokół palca. :)




Jak się uśmiechać, to pełną paszczą :) Trochę trawy, trochę błota - sama radość. A że biała kurtka i czapka? A cooooo taaaaam...




W końcu zapadł mrok i trzeba jechać do domu.





Hihihihihi:) Niech nie myślą, że po powrocie grzecznie pójdę spać.





sobota, 21 grudnia 2013

Snu pragnę!!!

Święta zbliżają się wielkimi krokami, a ja próbuję uporać się z oględnym ogarnięciem mieszkania. Najmłodsza coś mi zdrowotnie średnio, więc marudna i skrajnie mamongowata. A do tego właśnie dzisiaj odkryłam przebijające się zębiska. Biedna jest. Współczuję jej bardzo, ale - tak całkiem egoistycznie -  sobie też. Ponad roczniak sam w sobie bywa nieco uciążliwy, ale ponad roczniak chory i ząbkujący jest UPIORNY!!!
Ale dajemy radę.
Perspektywa sprzątania wydaje się coraz bardziej odległa. Zostaje zawężona do zbierania, w miarę na bieżąco tego, co dziwnym trafem i przy wydatnej pomocy mojego dziecka  znalazło się na podłodze.
 
Na początek skarpetki moje, potem Dusi, a potem Błażeja - ciekawe, czy mama się ucieszy...


 - No dobra - pomyślałam w pewnym momencie. Trzeba w końcu ugotować jakiś obiad.
Przemknęło mi to przez głowę gdzieś pomiędzy skarpetką, a majtkami. Najprościej - zupę. Mało wysiłku, a efekt fajny. No, w każdym razie, do przełknięcia. Karolinka podreptała za mną do kuchni.

Mamo, ja też będę gotować!

Dałam więc jej łychę i sztućce do sałatek i coś tam jeszcze. A niech gotuje!
Z zapamiętaniem mieszała w garach, przewalała je z łoskotem, ale nie było to ważne. Rozkoszne chwile, w których nic ode mnie nie chciała.
 - Dobra, jest zajęta. Sprawdzę chociaż skrzynkę pocztową. - pomyślałam.
Nie przewidziałam, że moja mała gosposia uzna, że sama zupa na obiad to trochę za mało i... postanowi zrobić drugie danie.

Dobra, kaczka jest i mąka. No to gotujemy drugie danie!

Szczerze? Pół kilo mąki rozsypanej po podłodze i rozwleczonej po całym mieszkaniu nie poprawiło mi humoru. Owszem, moje dziecko było bardzo szczęśliwe. Nie ma to, jak dobra zabawa!
Ja jednak podłamałam się lekko. Pół godziny wcześniej odkurzałam!!!!
- Może pójdziesz spać? - Spytałam słodko najmłodszą.
Odpowiedź była, oczywiście, negatywna. Nie zraziłam się jednak. Wpakowałam Karolkę na plecy.

Nie dam łychy! Moja łycha!

Kręciła się, jakby miała świder pod pieluchą. Nooo ja wiem, to był protest przeciwko spaniu...
- Ale nie, kochana, nie ma tak. - myślałam. Jesteś bardzo śpiąca.
Nie wiem komu to wmawiałam, ale najmłodsza nie miała zamiaru spać. W końcu jednak odpłynęła.






Jakie to cudne! Jaka cisza! Szkoda tylko, że ów stan trwał 15 minut...
Gdy obudziła się pełna energii pomyślałam sobie, że gdyby ktoś wziął mnie w chuście na plecy, to bym nie złaziła ze trzy doby. I spała, i spała, i spała...



czwartek, 12 grudnia 2013

Może się Panie do chusty przekonają...

Czy już przypadkiem nie wspominałam, że moje najmłodsze dziecko bije wszelkie rekordy nieprzewidywalności? Każde wyjście jest jedną, wielką niewiadomą. Wszystko zależy od humoru i stopnia wyspania Hrabianki. Całe szczęście, że moja córeczka jest chuścioszkiem pełną gębą :) Łagodzi to w pewnym stopniu jej paskudny nastrój i pozwala matce, czyli mnie, odetchnąć nieco spokojniej.
Zazwyczaj, zamotana w chustę, zachowuje się modelowo. Uśmiechów może zbyt szczodrze nie rozdaje, ale łaskawie pozwala się podziwiać. Przytula się, gada po swojemu - ogólnie jest rozkoszna.
Bywają jednak dni, kiedy ta rozkoszność idzie w diabły, obnażając małego upartego wrzaskuna, rozkapryszoną pannicę, która na każdą prośbę ogarnięcia się wali czołem o ziemię i zawodzi.

Wczorajsza podróż autobusem stanowiła kwintesencję stanu zwanego "wścieklizną". Najmłodsza, tylko momentami, przypominała sobie, że buzia służy do czegoś innego niż wycie.
I tutaj, właściwie, należy się plus dla pań siedzących kilka siedzeń dalej, że zainteresowały się losem biednego, dręczonego, przywiązanego do matki dziecka.

-No niechże pani ją puści! Przywiązała dziecko i je dręczy! Co za matka? Męczy biedne dziecko!

Ja wiem, wiem. Musiało to wyglądać drastycznie takie wijące się, wyjące dziecko i ta zła matka, która siłą przywiązała je do siebie.

- Proszę Pań, na życzenie. - Powiedziałam spokojnie.
Bo i cóż miałam zrobić. Najmłodsza wrzeszczała, jakbym ją obdzierała ze skóry.
Jednym ruchem wyciągnęłam rozdarciucha z chusty.  Posadziłam ją na kolanach i... zamarłam.
A właściwie nie tylko ja, ale cały autobus.
Moje kochane, malutkie dzieciątko wydało z siebie ryk godny startującego odrzutowca. Gdyby nie moje ograniczające ją ręce, zapewne wierzgająca wylądowałaby na podłodze autobusu. I zapewne byłby to protest przeciwko... eee... no właśnie trochę brakuje mi koncepcji, przeciwko czemu.

Autobus drżał w posadach. Nie myślałam, że tak porażający swoją mocą dźwięk, tak potwornie świdrujący w uszach pisk może wydobyć się z tak drobniutkiego maluszka. Spojrzałam na owe panie. Nie powiem, miałam trochę satysfakcji z faktu, że mój chuścioszek tak prawidłowo zareagował na wyjęcie z chusty.
Jedyny komentarz pań brzmiał:
-No niechże ją Pani wsadzi z powrotem!!!!!!!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

"Moralne dylematy, jak nie przymrozić dziecka..."

Stwierdziłam ostatnio, że samo noszenie zimą dziecka to pikuś. No dobra, jest trochę zabawy z motaniem chusty, czy tam zapinaniem nosidła, ale to w sumie nic w porównaniu z problemem pt "Jak ubrać dziecko do noszenia w chuście".
Że maluszka ładujemy pod swoją kurtkę/polar/bluzę/sweter czy co tam jeszcze innego, to wydaje się w miarę oczywiste. Chociaż, czasami, też budzi to nieco zdziwienie. W stylu - idzie, kobita, ulicą i jej spod kurtki dwie głowy sterczą. Ale, w gruncie rzeczy, wygląd to sprawa drugorzędna.
Dla rodziców noszących dzieci, ubranie dzieciaka do tej chusty i nosidła często stanowi problem. Ubierzesz za cienko, to zmarznie. A przeciągniesz strunę i wpakujesz jeden ciuch za dużo, to gotów Ci chuścioch zrobić aferę na cały autobus/tramwaj/sklep czy jakiekolwiek inne miejsce.
A jak się taki Gad drze, to na nic tłumaczenie "że jemu to tylko za ciepło". Wyjdzie na to, żeś zła matka, która siłą dziecko uwiązała do siebie i tak, jak tobołek, ze sobą targasz.


A to mi się przypomniało pewne zdarzenie.
Jadę ja sobie autobusem z moją najmłodszą, która to najmłodsza rozkosznie drzemie sobie na moich plecach w nosidle. A że była to Manduca, to i kapturkiem mogłam kiwającą się łepetynę mojego dziecia przytrzymać. No nie żeby to był mus, ale jednak dziwnie się ludzie patrzą, jak idziesz z takim śpiącym chrabąszczem na plecach i ta główka faaaajt do tyłu co jakiś czas.
No więc, żeby sobie i innym stresów nie sprawiać, przytrzymałam tą latającą główkę.
Dzieciak schowany był w nosidle, tyle, że nóżki i rączki wystawały. No i czubek różowej czapeczki z dwoma równie różowymi pomponikami.
 Siedzę ja sobie spokojnie, aż tu nagle zachodzi mnie z boku kobieta i łaaap za te dyndające pomponiki.
- Oj, proszę Pani, czapka Pani z plecaka wypadnie.
 I zanim ja zdążyłam chociażby gębę otworzyć, to ta, w rzeczy samej miła, osoba wydała okrzyk na cały autobus.
- O Boże!!! TU JEST DZIECKO!!!

Pół autobusu turlało się z radochy po podłodze :)

A wracając do ubierania dziecka do chusty.
Pomyślałam sobie, że to faktycznie jest problem. W związku z czym popełniłam tekst, który ułatwi to ubieranie chuściocha http://www.nosimydziecko.com/webpage/jak-ubrac-do-chusty-i-nosidla.html

A że chuścioch nie zawsze będzie miał życzenie ubrać się w to, co mu zaproponujemy... To już inna historia...

czwartek, 5 grudnia 2013

Zapraszam na nową stronę sklepu Nosimy Dziecko i na coś nowego do poczytania

Na stronie www.nosimydziecko.com pojawił się nowy artykuł o noszeniu http://www.nosimydziecko.com/webpage/o-noszeniu.html
Jak sam tytuł wskazuje, możecie w nim przeczytać o tym: dlaczego się nosi, dlaczego jest to takie ważne dla rozwoju malucha. A do tego, możecie zobaczyć zdjęcie z najprawdziwszą "dawną" chustą w roli głównej :)
Serdecznie zapraszam!

wtorek, 19 listopada 2013

Dawno mnie nie było, oj daaaawno...

No więc właśnie. Moje kochane, najukochańsze Potworki pożarły resztki mojego czasu. Starsze, jak to starsze - przynajmniej w niewielkim stopniu potrafią zająć się sobą. Nawet opanowały TWZ, czyli Technologię Wspólnej Zabawy. Pewnie dla wielu to nic dziwnego, ale w przypadku dzieci to prawdziwie OLBRZYMIE osiągnięcie. Do zabawy dołącza również najmłodsza, chociaż w tym przypadku jej działalność sprowadza się do: jazdy samochodzikami, układania klocków i rozwalania zabawy starszym.
Ale nic, od czegoś trzeba zacząć.
Tak więc powrót do życia rozpoczął się pochwaleniem raczkującej samodzielności moich dzieci.

Muszę Wam powiedzieć, że korzystając z nowych umiejętności moich dzieci, w końcu mogłam popracować.
Nosimy Dziecko wzbogacił się o artykuły, które warto przeczytać przez wyborem chusty lub nosidła.
http://www.nosimydziecko.com/webpage/jak-wybrac-chuste.html
http://www.nosimydziecko.com/webpage/jakie-nosidelko.html

A dlaczego warto je przeczytać? Hehehe... Przeczytaj, to się dowiesz :)

Kolejnym krokiem było wprowadzenie nowych torebek. Noooo taaaak, wieeeem... Ale,jak już kiedyś pisałam, uwielbiam torby. Każda ma swoje zastosowanie, a nawet jeśli nie ma to na przykład ładnie wygląda. Czy coś od razu musi być super praktyczne? A jeśli przy tym ładnym wyglądzie jest praktyczne - to tym lepiej :)
http://www.nosimydziecko.com/

piątek, 29 marca 2013

I dla małego i dla dużego - TONGA nam służy do wszystkiego :)

Ostatnio stwierdziłam,  że skoro mam dzieci w różnym wieku, to właściwie dlaczego nie wypróbować na nich możliwości Tongi. Ta "siatka na motyle" coraz bardziej mi się podoba. Ta łatwość montowania dziecka, niewielkie gabaryty samego nosidełka. Nooo... nie do przecenienia. Zwłaszcza, jak nosi się torbę wypchaną po brzegi najróżniejszymi dzieciowymi bambetlami i strasznie ciężko jest wygospodarować w niej wolną przestrzeń. Tonga zajmuje mniej więcej tyle miejsca co portfel, jest leciutka. Zawsze można ją mieć ze sobą.
No tak, ładnie to wszystko brzmi, ale czy się sprawdzi? Jak się okazało Tonga ma różnorakie zastosowania.

Zastosowanie podstawowe - szybkie akcje na co dzień

Wysiadamy z samochodu. Fotelik zostaje w pojeździe (dźwiganie dzieciara razem w fotelikiem to średnia przyjemność dla mojego kręgosłupa). A tak, wyłuskuję najmłodszą i ekspresowo wrzucam na bioderko. I możemy iść :) Montaż dziecka w Tondze zajmuje średnio 20 sekund. Czyli powtarzając wykonywane czynności: wyciągamy, montujemy i idziemy.




Zastosowanie podstawowe drugie - do przytulania starszego malucha w chwilach tego wymagających

Mój średniak jest już chłopcem samobieżnym. Noszenie traktuje jako hmmmm... chwilę wyjątkową - tylko dla siebie i mamy. I miewa takie momenty, gdy cały świat jest beeee i tylko mama może pomóc. Więc ładuje się w Tongę i się przytulamy :)







Zastosowanie zadaniowe - noszenie dzieci to frajda, a jeszcze przy pomocy dobrego sprzętu - rewelacja

Najstarsza od czasu do czasu miewa przebłyski, że ona chce tak jak inne dziewczynki mieć lalę-dzidziusia (jako najstarsza przerobiła dwoje młodszych rodzeństwa, więc za dzidziusiami specjalnie stęskniona nie jest - miała żywe :) ). No ale, że te przebłyski się zdarzają to lalki dostępują tego zaszczytu bycia owymi dzidziusiami i najczęściej lądują w chuście bądź nosidle. Tonga sprawdza się  w tej roli znakomicie :)






Zastosowanie pomocowe - swędzą dziąsła bo wyłażą nieznośne zębiska - nie ma ma jak coś do gryzienia

Najmłodsza przechodzi każdy kolejny ząb z dużymi przykrościami (dla siebie i otoczenia). Zabawki-gryzaczki owszem i tak, ale nie ma to jak Tonga. Kolorowa, więc nudą nie wieje, można z nią wyczyniać cuda,  mięciutka, więc można się przytulać i posiada klamrę, którą z zaangażowaniem da się pogryźć :)

 




czwartek, 14 marca 2013

poniedziałek, 25 lutego 2013

A dzisiaj będzie reklamowo, bo się nazachwycać nie mogę :)

Tym razem dałam upust swej chustowo-torbowej namiętności :) Świeża dostawa do Nosimy Dziecko wywołała ten niezwykły dreszczyk emocji, który pojawia się, gdy na coś czekamy, czekamy i czekamy i nagle to dostajemy. Oczekiwałam kuriera, jakby mi miał przynieść kluczyki do nowiutkiego mercedesa :) No a fakt jest taki, że w paczuszkach znajdowały się nowiutkie, przepiękne torby i oryginalne nosidła.
No dobrze, to może od początku.
Kurier numer 1  (czyli kurier od toreb) przytargał pakę owych toreb od Kangali. Z niecierpliwością zdejmowałam folię osłaniającą torby przed moim wzrokiem. Trwało to chwilę, gdyż były zapakowane bardzo szczelnie, ale w końcu ukazały się... Kolorowe, energetyczne... Cuuuuudne!!! Uwielbiam torby.

Marta - równie mocno jak ja uwielbia torby :)

Ale, żeby nie było, że to koniec atrakcji.
Kurier numer 2 przyniósł małe niepozorne pudełeczko. Hmmmm... popatrzyłam na nie z lekkim powątpiewaniem. I tam mają być nosidła?! Zmieściły się?! Otworzyłam pudełko. I były! Malutkie, leciutkie, mięciutkie. Taka siatka na motyle :)

My i nasza Tonga :)


Moje dziecko uwielbia być noszone na biodrze (no tak, nie ono pierwsze i nie ono ostatnie). 5 miesięcy i więcej to okres, w którym młody człowiek niezwykle intensywnie pragnie poznawać świat. A skąd najlepiej? No oczywiście z wysokości, z bezpiecznej przystani, jaką są ręce mamy. I nieważne jaką heroską byłaby mama, to w pewnym momencie jej ręce zaczynają zwyczajnie odmawiać posłuszeństwa. A do tego mały cwaniak wykręca się na wszystkie strony, kombinuje. I weź tu trzymaj takiego Karalucha bez uszczerbku dla własnego zdrowia. W związku z czym taka Tonga jawiła mi się jako wybawienie. Nie na długie noszenie, ale na chwilę. Tak, żeby bez problemu montować malucha i wymontowywać. Prostota zakładania - taaaaak - moje nadzieje zmierzały do tego, aby nawet tatuś i babcia dali się przekonać do obsługi owego cudeńka.
Wracając więc do siatki na motyle :) Wyciągnęłam Tongę - nosidełko, które zmieściło mi się w dłoni. No doooobra... Co dalej? Pomedytowałam chwilkę, wyregulowałam długość i raz dwa umieściłam w nim Najmłodszą. Mała aż piszczała z radości :) A ja... nie mogłam się nadziwić, że takie to małe,a tak pomysłowe. Od kilku dni Tonga jeździ z nami wszędzie!

Jak cudownie :) Dla mamy i dla dzidzi.


środa, 6 lutego 2013

Wracam do świata żywych :)

Prawie trzy tygodnie z chorującymi dziećmi w domu. Taaaak, zapewne zna to każda mama. Smęcąco-jęcząco-marudzące towarzystwo, które nie umie znaleźć sobie miejsca. Ba, nawet nie podejmuje tej próby. I w tym wszystkim mama, która staje na głowie, żeby chociaż na chwilę dzieciaki miały zajęcie.
W czasie tych trzech tygodni przerobiłam najróżniejsze pomysły na zaangażowanie dzieciaków w coś innego niż marudzenie. Od bardziej kreatywnych zajęć typu wspólne rysowanie obrazka na duuuużej kartce, odrysowywanie każdego z dzieci, kolorowanie itp. po całkowicie banalne i absolutnie pozbawione kreatywności włączenie bajki. Trudno, mama też człowiek.
Po całym dniu miałam wrażenie, że jestem robotem z przepalonymi obwodami. Robotem, który nadaje się tylko na złom :( A tu jeszcze czekała mnie noc. Każde z dzieci budziło się w jakimś sobie tylko znajomym rytmie (albo i bez rytmu) i baaaardzo głośno domagało się: pić, siusiu, przytulenia... W dowolnej kolejności. Aaaa, no i jeszcze "Ja się boje i... chcę do was". I wszystko świetnie. Z drobnym małym "ale". Jeśli w naszym łóżku ląduje cała trójka to hmmmm... robi się nieco ciasno.  Opcja komfortowego wyspania się pięciu osób w jednym łóżku raczej nie jest możliwa, a poza tym prowokuje dzieciaki do rozrabiania. Efekt numer jeden? W środku nocy rozpoczyna się bitwa na poduszki i wzajemne zaczepki. Efekt numer dwa? Całkowicie rozbudzona najmłodsza zaczyna fikać na całego, śmieje się i piszczy, a cała reszta jej wtóruje. Efekt numer trzy? Starszaki udaje się w końcu nakłonić do powrotu do ich własnych łóżek, a najmłodsza nie śpi przez kolejne 2-3 godziny. Uffff... Po kilku nocach powoli zaczyna się nie rozróżniać końców dziecka i zakłada się mu pieluchę na głowę i próbuje karmić ... eee... no wiecie :)




To się nazywa "Dzieciowa kanapka". Ten palec to mój bo Średniak podnosił pupę do góry, więc lepiej było Najmłodszą podtrzymać.

A tak w kwestii pieluch. W trakcie choroby przerobiliśmy również czerwoną i odparzoną pupę Najmłodszej. Gdy zobaczyłam, że z pieluchy wyłonił się pupol w intensywnych kolorach czerwieni zrzedła mi nieco mina. Smarowanie guzik dało, wietrzenie też. A nie, wietrzenie dało zasikaną podłogę, gdyż się Hrabianka raczyła sturlać z podkładu, na którym polegiwała. W związku z tym przeprosiliśmy się z pieluchami wielorazowymi i pokornie do nich wróciliśmy. Nie żałuję. Po pierwsze Hrabianka ma pupę w normalnych barwach, po drugie... ACH TE WZORY I KOLORY!!! :)
Kurczę, jednak pieluchowanie wielorazówkami to super sprawa :)



Choroba niezbyt fajna sprawa, ale odkryłam dzięki niej kilka rzeczy. A najważniejszą z nich jest to, że wspólne spędzanie czasu z dziećmi to duuuuża frajda :) Niby zawsze o tym wiedziałam, ale jak obserwowałam całą Trójkę bawiącą się razem, śmiejącą się i nawet równocześnie marudzącą, to sobie pomyślałam, że warto było znieść te trzy ciąże i porody.


sobota, 26 stycznia 2013

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dzień z życia chusty :)

Dzieciaki lekko zasmarkane :( W związku z zaistniałą sytuacją siedzimy w domu i omija nas śniegowe szaleństwo :( Kiepsko, totalnie kiepsko, maksymalnie dennie :(
Młodzież roznosi dom. Nawet trudno się dziwić, ale, niestety, równie trudno zaakceptować. Nie młodzież, oczywiście, ale ten rozniesiony dom. Zabawki, o które ciągle się potykamy, przedmioty, które dziwnym trafem dokonały przemieszczenia i nagle znalazły się w kompletnie niespodziewanym miejscu.
Proces kreowania obiadu musiał się odbywać w towarzystwie uroczej najmłodszej, która radośnie pokwikując ciągnęła mnie za włosy.



Posiłek minął w nieco, hmmmmm no nazwijmy delikatnie, nerwowej atmosferze. Dzieciaki, które nie miały codziennej porcji ruchu na powietrzu, nie wykazywały zbyt dużej ochoty na jedzenie. No pewnie, gdyby wróciły zmęczone ze spaceru, to i perspektywa obiadu byłaby bardziej interesująca. A tak?
W każdym razie jakoś się uporaliśmy z kwestią jedzeniową i naszło nas pytanie. I co dalej?
Bajki? Eeee... no ileż można?! Jakieś gry? Nieeeee noooo... nie usiedzą. Postanowiłam więc kreatywnie wykorzystać chustę :)

Na początku sprawdzam, na ile komfortowo nosi się coś ze 20 kg (chyba nawet więcej). Nie jest źle :) Mamy z Duśką kupę radochy przy wrzucaniu na plecy :)


Następnym pomysłem jest pociąg. Fajna sprawa :) Dwójkę dałam radę pociągnąć. Męża już nie..



No i standardowo huśtawka :) Bicepsy sobie wyrabiam. :)


Ja padałam już na nos, ale moje dzieciary chciały jeszcze i jeszcze. Więc postanowiłam je... unieruchomić :)






Kiepsko... to też im się spodobało.

W końcu nadszedł ten cudowny moment i dzieci powędrowały spać. Chusta przestała być pociągiem czy huśtawką, a stała się bezpiecznym schronieniem, przytulanką, mięciutkim kocykiem.
 


Mruczana do ucha kołysanka, wolny spacer po pokoju i za chwilę...
 

CHWILO TRWAJ!!!

piątek, 11 stycznia 2013

Promocja w sklepie

Z ostatniej chwili.
W ababie promocja na "Bazarek". Różne różności w atrakcyjnych cenach.
Serdecznie zapraszam!!!
http://www.ababa.net.pl/category/bazarek

Jest późna pora...

Jest późna noc. Siedzę przy komputerze i usiłuję się skoncentrować. Idzie mi to całkiem nieźle biorąc pod uwagę, że pewna malutka, ale za to baaaaardzo głośna osóbka koniecznie MUSI akurat TERAZ spędzać czas w towarzystwie rodziców. Fajnie, że mam takie towarzyskie dziecko, ale NIE O TEJ PORZE!!! Pomiędzy kolejnymi zdaniami tego tekstu powtarzam słodziutkim głosem "a kuku", a moje maleństwo obdarza mnie rozkosznym, szczerbatym uśmiechem. Ooooo, właśnie dzidzia z radością wydaje okrzyk "Iiiiiiii" po czym z wdziękiem pluje. Właściwie to się zastanawiam nad sensem zamiany dnia z nocą. Zaletą takiego rozwiązania jest fakt, iż dwoje pozostałych  słodko śpi, więc poradzenie sobie tylko z jednym maluchem stanowi nieco mniejszy problem. Pozostaje jedno "ale". Najmłodsza córa nie śpi również w dzień...
Ja wiem, ja wiem... wszyscy, a przynajmniej większość rodziców małych dzieci ma ten problem. Zastanawia mnie, jednakże, jeden drobiazg. Jak to dzieciaki robią, że przy tak wariackim trybie życie, funkcjonują całkiem nieźle.
Mała z zainteresowaniem ogląda metkę zabawki i nie ma zamiaru spać. No cóż... wygląda na to, że spokojnie mogę wypić kolejną herbatkę. Czeka mnie dłuuuuuga noc...