czwartek, 9 stycznia 2014

Torba - kobiecy produkt na wagę złota.



Jeśli nie wiesz, co kupić mi na prezent, to kup mi… torbę.
Tak mogłabym określić swoją torbopasję, torbofascynację, torboszaleństwo. Jak to nazwę – właściwie nie ma to znaczenia. Ważne jest, że sprowadza się do ciągłej i nieustającej chęci posiadania nowej torby.
A już tak poważnie. Po co kobiecie tyle toreb?! Takie pytanie zadaje sobie zapewne niejeden mężczyzna, który otwierając szafę w poszukiwaniu czegoś, natyka się na sprytnie zachomikowaną całą masę damskich torebek. Jak się jednak okazuje damskie torebki spełniają dużo funkcji.
Moje, przykładowo są: od standardowej opcji bycia torebką, poprzez mniej standardową bycia poduszką, aż do całkowicie niestandardowej – podpupnika wrzucanego na biodro dziecka. Wiem, wiem… są inne metody noszenia dziecka na biodrze, jak chociażby chusty kółkowe czy Tonga, ale to innym razem. Teraz pragnę znaleźć rozwiązanie dla owych, nieco zdezorientowanych mężczyzn – na co u licha tyyyyle toreb?!
Męska świadomość przydatności czegoś bywa…hmmmm… nieco ograniczona jedynie do funkcjonalności owego czegoś. Najlepszy przykład? Wybór nosidełka lub chusty.
Pani pyta:
-Jaki kolor?
Pan odpowiada:
- Wszystko jedno.
Pani mówi:
- Takiego koloru nie ma.
Pan odpowiada:
- A co za różnica? Weź, który Ci się podoba.
Pani pyta znowu (lekko już zniecierpliwiona):
- A w różowym (wstawcie sobie dowolny ”niemęski”  kolor) będziesz chodził?
Pan odpowiada:
- Nieeee, w różowym to nie. To weź czarny/granatowy/oliwkowy.
Pani nieco zdegustowana:
- No coś ty?! Eeee… nie podoba mi się.
Pan:
- To weź, który ci się podoba. Wszystko jedno.
Pani:
- A co sądzisz o czerwonym?
I tutaj zaczynamy zabawę od początku. A, żeby nie było, nie są to odosobnione sytuacje.
Wracając jednak do naszych torebek.
Taka rozmowa uwidacznia, jak kompletnie różne jest męskie postrzeganie przedmiotu. Ma być użyteczny. No, przy okazji, jak jest w miarę ładny – to ok. Ale dla pań ów produkt musi być:
a.       Praktyczny
b.      ŁADNY!!!
I w tej sytuacji torby są, wprost genialnym, przykładem. Chociażby ja. Kocham torby! Ile bym ich nie miała, zawsze uważam, że mogłabym posiadać chociażby jedną więcej. Jedna pasuje do jednych spodni, druga do innych. Jedna jest lepsza na wypad bez dzieci, druga doskonale sprawdzi się, jako podręczny worek na wszystko – od grzebyka do nocnika. Czyli i na dokumenty, i na dziecięce ciuszki w razie nieplanowanego przebierania. Oczywiście wyżerka dla mamy i dziecka też jest niezbędna. A do tego pieluchy i cały ten dziecięcy kramik.
Taaaak… mam doświadczenie w torbologii stosowanej. To ogromna wiedza. Bo jakżeby inaczej nazwać tą niezwykłą, właściwą kobietom, zdolność do sprytnego chowania wielu przedmiotów w damskiej torebce, a nie w walizce podróżnej?
Przedmioty ulegają jakiejś tajemniczej mocy miniaturyzacji, czy co?! – tak stwierdza za każdym razem mój mąż, gdy z przeciętnych rozmiarów torebki wyciągam całą furę rzeczy, które przy odrobinie wyobraźni i niewielkiej dozie oszczędności, starczyłyby na wyjazd na tydzień.
Ale prawda jest taka, że jako matka trójki dzieci, a do tego dzieci, które noszę w chuście (no dobra, nie wszystkie jednocześnie i nie w jednej chuście) muszę zapakować do torby  wszystko, co niezbędne, a do tego muszę tę torbę jeszcze udźwignąć. Torba dla mnie to podstawa. Torba funkcjonalna, torba, która mnie zachwyci, pozwoli mi na ukazanie mojego charakteru, stylu, humoru w danym dniu. Tak, jak wybieram sobie ubranie, tak i wybieram torbę. Uwielbiam połączenie funkcjonalności i tego „czegoś”.  Czy jest to materiał, czy kolor. A może połączenie jednego i drugiego? Mogę tak długo…
W każdym razie, dobrze skrojona torba to podstawa. Jak dla mnie ma znieść dużo, ma ponieść dużo, zachwycić, ubarwić, ułatwić, uporządkować, zorganizować lub też zwyczajnie zaspokoić moją pożądliwość posiadania kolejnej torby (można traktować nieco wybiórczo – w zależności od sytuacji).


sobota, 4 stycznia 2014

Refleksje poświąteczne

No i już po wszystkim. Wracamy do codzienności. Święta były, Nowy Rok przyszedł. Ale, żeby nie było, Sylwestra świętowaliśmy.
Najmłodsza padła o w miarę ludzkiej godzinie, średniak pobalował do 21 i kategorycznym tonem oświadczył, że on idzie spać, a najstarsza - dzielnie wytrzymała do fajerwerków.
Były tańce przy wszelkiej maści dziecięcych przebojach, budzenie starego, śpiącego niedźwiedzia i machanie skrzydełkami i kuprem przy Kaczuszkach. Ufff... Dało radę.
A od następnego dnia rozpoczęło się podsumowanie.

1. Raaaaatuuuuunkuuuu!!! Moja talia zrównała się z biodrami!!!
2. Ufff... chwilowo spokój z przygotowaniami świątecznymi.
3. Jednak stojąca na podłodze choinka może być głupim pomysłem.
4. Szopka w zasięgu łapek najmłodszej jest równie głupim pomysłem, jak punkt wyżej.
5. A ja myślałam, że z ruchliwością mojego najmłodszego dziecka nie może już być gorzej - myliłam się!

W kwestii punktu 1. No dobra, w sumie i tak wszystkie ciuchy spadały mi z talii i ładnie układały się na, że tak powiem eufemistycznie, kształtnych bioderkach. Tyle, że teraz w talii leżą dobrze, a na owym eufemizmie się odrobinkę opinają. Damy radę! Kilka dni sam na sam z moją najmłodszą i znowu wróci do normy.
Punkt 2. Cóż - tu się nie da nic innego powiedzieć, jak: Do następnego razu.
Punk 3 i punkt 4.Hmmmm... do tej pory wydawało mi się, że ani szopka z kolorowymi figurkami, ani tym bardziej choinka z kolorowymi ozdobami i światełkami nie są atrakcyjne. Albo, może raczej, nie były dla moich starszych.
Od tych Świąt stałym wystrojem w szopce jest samochodzik.
Punkt 5. Co tutaj komentować... Moja najmłodsza się rozwija, trenuje nowe umiejętności, szlifuje stare. Szkoda tylko, że nie bierze pod uwagę wyczerpującej się cierpliwości mamy i delikatności niektórych przedmiotów.

Podsumowanie świąteczne nie wypadło w sumie źle :)

A tak już abstrahujące od wszystkiego. Ten okres około świąteczny, gdy maluchy tak czekają na Mikołaja i prezenty, jest magiczny. Patrząc pod tym kątem to właściwie Gwiazdka mogłaby być nieco częściej :)