No tak, ładnie to wszystko brzmi, ale czy się sprawdzi? Jak się okazało Tonga ma różnorakie zastosowania.
Zastosowanie podstawowe - szybkie akcje na co dzień
Wysiadamy z samochodu. Fotelik zostaje w pojeździe (dźwiganie dzieciara razem w fotelikiem to średnia przyjemność dla mojego kręgosłupa). A tak, wyłuskuję najmłodszą i ekspresowo wrzucam na bioderko. I możemy iść :) Montaż dziecka w Tondze zajmuje średnio 20 sekund. Czyli powtarzając wykonywane czynności: wyciągamy, montujemy i idziemy.
Zastosowanie podstawowe drugie - do przytulania starszego malucha w chwilach tego wymagających
Mój średniak jest już chłopcem samobieżnym. Noszenie traktuje jako hmmmm... chwilę wyjątkową - tylko dla siebie i mamy. I miewa takie momenty, gdy cały świat jest beeee i tylko mama może pomóc. Więc ładuje się w Tongę i się przytulamy :)
Zastosowanie zadaniowe - noszenie dzieci to frajda, a jeszcze przy pomocy dobrego sprzętu - rewelacja
Najstarsza od czasu do czasu miewa przebłyski, że ona chce tak jak inne dziewczynki mieć lalę-dzidziusia (jako najstarsza przerobiła dwoje młodszych rodzeństwa, więc za dzidziusiami specjalnie stęskniona nie jest - miała żywe :) ). No ale, że te przebłyski się zdarzają to lalki dostępują tego zaszczytu bycia owymi dzidziusiami i najczęściej lądują w chuście bądź nosidle. Tonga sprawdza się w tej roli znakomicie :)
Zastosowanie pomocowe - swędzą dziąsła bo wyłażą nieznośne zębiska - nie ma ma jak coś do gryzienia
Najmłodsza przechodzi każdy kolejny ząb z dużymi przykrościami (dla siebie i otoczenia). Zabawki-gryzaczki owszem i tak, ale nie ma to jak Tonga. Kolorowa, więc nudą nie wieje, można z nią wyczyniać cuda, mięciutka, więc można się przytulać i posiada klamrę, którą z zaangażowaniem da się pogryźć :)