piątek, 29 marca 2013

I dla małego i dla dużego - TONGA nam służy do wszystkiego :)

Ostatnio stwierdziłam,  że skoro mam dzieci w różnym wieku, to właściwie dlaczego nie wypróbować na nich możliwości Tongi. Ta "siatka na motyle" coraz bardziej mi się podoba. Ta łatwość montowania dziecka, niewielkie gabaryty samego nosidełka. Nooo... nie do przecenienia. Zwłaszcza, jak nosi się torbę wypchaną po brzegi najróżniejszymi dzieciowymi bambetlami i strasznie ciężko jest wygospodarować w niej wolną przestrzeń. Tonga zajmuje mniej więcej tyle miejsca co portfel, jest leciutka. Zawsze można ją mieć ze sobą.
No tak, ładnie to wszystko brzmi, ale czy się sprawdzi? Jak się okazało Tonga ma różnorakie zastosowania.

Zastosowanie podstawowe - szybkie akcje na co dzień

Wysiadamy z samochodu. Fotelik zostaje w pojeździe (dźwiganie dzieciara razem w fotelikiem to średnia przyjemność dla mojego kręgosłupa). A tak, wyłuskuję najmłodszą i ekspresowo wrzucam na bioderko. I możemy iść :) Montaż dziecka w Tondze zajmuje średnio 20 sekund. Czyli powtarzając wykonywane czynności: wyciągamy, montujemy i idziemy.




Zastosowanie podstawowe drugie - do przytulania starszego malucha w chwilach tego wymagających

Mój średniak jest już chłopcem samobieżnym. Noszenie traktuje jako hmmmm... chwilę wyjątkową - tylko dla siebie i mamy. I miewa takie momenty, gdy cały świat jest beeee i tylko mama może pomóc. Więc ładuje się w Tongę i się przytulamy :)







Zastosowanie zadaniowe - noszenie dzieci to frajda, a jeszcze przy pomocy dobrego sprzętu - rewelacja

Najstarsza od czasu do czasu miewa przebłyski, że ona chce tak jak inne dziewczynki mieć lalę-dzidziusia (jako najstarsza przerobiła dwoje młodszych rodzeństwa, więc za dzidziusiami specjalnie stęskniona nie jest - miała żywe :) ). No ale, że te przebłyski się zdarzają to lalki dostępują tego zaszczytu bycia owymi dzidziusiami i najczęściej lądują w chuście bądź nosidle. Tonga sprawdza się  w tej roli znakomicie :)






Zastosowanie pomocowe - swędzą dziąsła bo wyłażą nieznośne zębiska - nie ma ma jak coś do gryzienia

Najmłodsza przechodzi każdy kolejny ząb z dużymi przykrościami (dla siebie i otoczenia). Zabawki-gryzaczki owszem i tak, ale nie ma to jak Tonga. Kolorowa, więc nudą nie wieje, można z nią wyczyniać cuda,  mięciutka, więc można się przytulać i posiada klamrę, którą z zaangażowaniem da się pogryźć :)

 




czwartek, 14 marca 2013