No dobrze, to może od początku.
Kurier numer 1 (czyli kurier od toreb) przytargał pakę owych toreb od Kangali. Z niecierpliwością zdejmowałam folię osłaniającą torby przed moim wzrokiem. Trwało to chwilę, gdyż były zapakowane bardzo szczelnie, ale w końcu ukazały się... Kolorowe, energetyczne... Cuuuuudne!!! Uwielbiam torby.
Marta - równie mocno jak ja uwielbia torby :) |
Ale, żeby nie było, że to koniec atrakcji.
Kurier numer 2 przyniósł małe niepozorne pudełeczko. Hmmmm... popatrzyłam na nie z lekkim powątpiewaniem. I tam mają być nosidła?! Zmieściły się?! Otworzyłam pudełko. I były! Malutkie, leciutkie, mięciutkie. Taka siatka na motyle :)
My i nasza Tonga :) |
Moje dziecko uwielbia być noszone na biodrze (no tak, nie ono pierwsze i nie ono ostatnie). 5 miesięcy i więcej to okres, w którym młody człowiek niezwykle intensywnie pragnie poznawać świat. A skąd najlepiej? No oczywiście z wysokości, z bezpiecznej przystani, jaką są ręce mamy. I nieważne jaką heroską byłaby mama, to w pewnym momencie jej ręce zaczynają zwyczajnie odmawiać posłuszeństwa. A do tego mały cwaniak wykręca się na wszystkie strony, kombinuje. I weź tu trzymaj takiego Karalucha bez uszczerbku dla własnego zdrowia. W związku z czym taka Tonga jawiła mi się jako wybawienie. Nie na długie noszenie, ale na chwilę. Tak, żeby bez problemu montować malucha i wymontowywać. Prostota zakładania - taaaaak - moje nadzieje zmierzały do tego, aby nawet tatuś i babcia dali się przekonać do obsługi owego cudeńka.
Wracając więc do siatki na motyle :) Wyciągnęłam Tongę - nosidełko, które zmieściło mi się w dłoni. No doooobra... Co dalej? Pomedytowałam chwilkę, wyregulowałam długość i raz dwa umieściłam w nim Najmłodszą. Mała aż piszczała z radości :) A ja... nie mogłam się nadziwić, że takie to małe,a tak pomysłowe. Od kilku dni Tonga jeździ z nami wszędzie!
Jak cudownie :) Dla mamy i dla dzidzi. |