sobota, 29 grudnia 2012

A mała wciąż nie śpi...

Jest godzina - oględnie ujmując późna. Ja mam jeszcze trochę pracy, oczy trzymam chyba tylko siłą woli, a moja najmłodsza córa imprezuje w najlepsze. Z łóżka słyszę kwękanie, które w ekspresowym tempie przekształca się w piski, wycie, wrzask. Mam motywację, żeby podejść szybko, gdyż dwoje pozostałych grzecznie śpi.
No dobra, zatykam rozdartą paszczę bufetem. Oczy małej powooooooli się zamykają. Delikatnie, wręcz z zegarmistrzowską precyzją zabieram mleczarnię, ale chyba tylko po to, żeby sekundę później wepchnąć ją znowu w wrzeszczący dziób mojej Krzykuliny. Ciiiiiszaaaa, błoga kojąca uszy ciiiiszaaaaa - przez 20 minut. I znowu powtórka z rozrywki.
Do licha, czy ta mała ma jakiś radar?! Jak mantrę powtarzam sobie "to mija" i mruczę pod nosem kołysankę.
W końcu przekazałam ją mężowi. Piersią nie nakarmi, ale ululać może. No i lula ją, bidak, zagryzając zęby. Karolka usypia, a sekundę później budzi się najstarsza. Dlaczego się obudziła? Bo matka wyjęła biszkopty i przypadkiem zaszeleściła torebką. Eh... Ale nic, biszkopt wpakowany w paszczę, a dziecię odprowadzone do łóżeczka. Przytulone, okryte kołderką i śpi. No dobra, pora iść spać.
Kochane Mamy, to mija? Prawda, że mija? Oby...

Już mała wstała. ZNOOOOWUUUUU...

piątek, 28 grudnia 2012

Świąteczne przeboje :)

Święta, Święta i po Świętach. Tyle przygotowań, kucharzenia, sprzątania i co? I już po wszystkim. Smutne to :(
Uwielbiam Święta, ale tym razem to właściwie się zastanawiałam, czy je przetrwam. Choinka, starannie zapakowane prezenty, te całe przygotowania... wiadomo, że dla dzieciaków zrobi się bardzo dużo. Tak, aby te Święta były dla nich czymś niezwykłym, czymś, co będą długo pamiętać, na co będą czekać. Dlatego, nie zważając na chorobę, temperaturę, wściekły mróz, postanowiłam, że co jak co, ale Święta MUSZĄ być wyjątkowe.
Schody zaczęły się dwa dni przed Wigilią, kiedy to trzeba było uzupełnić prezenty dla dzieciarni. Dzielnie więc wybrałam się na ostatnie zakupy ciągnąc ze sobą młodą (no bo przecież tatuś piersią nie nakarmi). W końcu, nawet moje całkowicie chustowe dziecko, odmówiło dalszego noszenia się, jeśli nie zostanie przewinięte i nakarmione. Pomaszerowałam więc do pokoju matki z dzieckiem i... przekonałam się, że karmienie w bujanym fotelu przy tak ruchliwym dziecku, jak moje jest... hmmm... nieco skomplikowane. Ja rozumiem ideę bujanego fotela (sama zawsze chciałam mieć taki fotel), tyle, że jakoś karmienie w nim w momencie, gdy podłoże uciekało mi spod nóg nie było zbyt efektywne. Ale nic, dałyśmy sobie radę :)




Dzień przed Wigilią. Ostatnie kosmetyczne poprawki wyglądu mieszkania. W przypadku, gdy w tymże mieszkaniu mieszka troje małych dzieci, owe "kosmetyczne poprawki" oznaczają, w dosyć dokładnym tłumaczeniu, próby ogarnięcia kłębiących się zabawek.
Moja mała, dzielna Mikołajka z zapałem pomagała mi froterując podłogę... sobą :)




W końcu choinka została ubrana. Kurczę, dumna jestem z siebie. Udało się wspólnie z dziećmi ubrać drzewko nie tłukąc od razu wszystkich bombek.




Ciąg dalszy. Czyli inaczej rzecz ujmując zmiana scenerii i zmagania z garami. Mała siedzi na plecach obserwując, co też ta mama wyprawia, miotając się po kuchni. Udało się, wszyscy przeżyli :) Cóż, za rok będzie gorzej, gdyż mobilna młoda z pewnością nie odpuści "pomagania".




Wigilia wypadła całkiem nieźle. Problem? No JAK ZWYKLE moja najmłodsza córeczka, które głośno i konsekwentnie domagała się ciągłego towarzystwa. Hmmm... podobno po trzecim miesiącu zazwyczaj mijają wrzaski. Jakoś do tej pory nie stwierdziłam nawet najmniejszej poprawy.




A z reflekcji już poświątecznych? Moje dzieciaki wylizały ozdobę choinkową (pierniczka), w związku z czym wisi sobie na choince takie lepiące się coś.

wtorek, 18 grudnia 2012

Dzień z życia mamy

Beznadzieja, totalna beznadzieja. Taka była moja pierwsza wczorajsza myśl. Obudziłam się z temperaturą 39,6, a do tego zakichana, zaprychana, mówiąca "śpiewnym" głosem primadonny po imprezie. Fakt, zakichana i zaprychana byłam od kilku dni, ale temperatura dodała pikanterii całej sytuacji.
Otworzyłam jedno oko i je zamknęłam widząc moje najmłodsze dziecię gwałtownie piraniujące w kierunku mleczarni. No ale się nie dało dłużej udawać, że to coraz głośniejsze "ueeeee, uueeeeee, uuuuuuueeeeeeee!!!" mnie nie dotyczy. Mnie, jak mnie, ale dystrybutora posiłków.
Otworzyłam więc znowu jedno oko drugie pozostawiając zamknięte i mając nadzieję, że uda się jednak dodrzemać, chociażby tym jednym okiem. Mała Pirania gwałtownie pochłaniała chyba całe hektolitry mleka, sapiąc przy tym z zadowolenia.
Noooo pięknie - pomyślałam sobie. Znowu będzie kolka, wrzaski, piski i inne atrakcje umilające rodzicom codzienność z niemowlakiem. Trudno - zdecydowałam. Jakoś sobie z tym poradzę.
Gdy najmłodsze było już nakarmione i ululane przynajmniej na chwilę zapadła błoga cisza. Przez moment zastanawiałam się, czy nie klepnąć się jeszcze pod kołderkę, ale usłyszałam gadanie z pokoju starszych (akurat się złożyło, że byli obydwoje w domu doleczając chorobę) i stwierdziłam z rezygnacją, że i tak nie ma szans na dłuższe poleżenie. Potykając się o własne nogi i zastanawiając się, czemu u licha te drzwi i ściany tak strasznie się na mnie pchają, doturlałam się do kuchni.
Kaaaaaawyyyy - pomyślałam w pierwszej chwili, ale po namyśle zdecydowałam się na gorącą, terapeutyczną herbatkę z cytryną i miodem.
Nie minęło 15 minut, a moje starszaki przyleciały radosne jak skowronki. W związku z tym, aby nie pogryźć, nie wkurzyć się i dać sobie czas na samonaprawę wysłałam ich jeszcze do łóżek z przykazaniem poczytania książeczek.
Uffff. Udało się. Mam jeszcze kilka minut. Trzymając się tej radosnej myśli o jeszcze kilku chwilach błogiej ciszy, zrobiłam dzieciakom śniadanie i wstawiłam zupę na obiad.
Doooobra, z głowy. Teraz czołgam się poubierać dzieciaki, pomyć je, pościelić łóżka. Akcja poszła nader sprawnie :) Chcieli współpracować. Widocznie mama w stylu "bez kija nie podchodź" zadziałała im na wyobraźnię :)
Po śniadaniu, rejestrując, że najmłodsze jeszcze śpi, zaległam na kanapie. I tu się zaczęło...
-Mamo, a dlaczego... - kolejne pytanie o coś postawione wyłącznie w celu gadania (no bo przecież cisza jest taaaaaaka trudna do zniesienia).
Zgrzytnęłam zębami, ale odpowiedziałam. "Mamo" zostało powtórzone w różnym kontekście chyba z milion razy. Odpowiadałam, starając się jednocześnie chociaż odrobinkę zrelaksować. Temperatura została przysłonięta przez tak poważne sprawy jak: narysowanie misia, konika, małpki i czegoś jeszcze, parokrotne wstawanie w celu nalania dzieciakom picia (no bo akurat w tym momencie tak strasznie chciało im się pić), odpowiadanie na pytania w stylu "A dlaczego?".
Gdy z drugiego pokoju dobiegło wściekłe "ueeeeeee, ueeeee!!!" czułam się... hmmmm... zdrowa? Nie, to chyba złe słowo. Raczej zmobilizowana do działania :)

czwartek, 13 grudnia 2012

Zaszmaciłam męża :)

Szanowni Panowie!
Szmaty są łatwe do okiełznania. Nie są "babskie". Facet wygląda w nich noooo... całkiem, całkiem.
Panowie! Nie bójcie się szmat :)

Jako doradca wielokrotnie spotykam się z tym, że panowie podchodzą do chust z pewnym dystansem. Bo to jest niemęskie, zbyt zamotane.  I to panie zazwyczaj przekonują, że chusta do noszenia takiego maluszka to coś absolutnie fantastycznego. Owszem, wielu panów powoli się przekonuje, ale często, w głębi męskiej duszy, dosłownie czekają na ten właściwy moment, aby przerzucić malucha w nosidło. Nie mam nic przeciwko nosidłom, ba, nawet bardzo je lubię, ale czyż taki zamotany w chustę maluch nie wygląda rozkosznie? A jeszcze, jak taką kruszynkę niesie tata... Pomijając już wszelkie inne względy, chusty są przyjazne tatusiom i nie gryzą :)

Mój mąż podszedł do sprawy typowo po męsku - zadaniowo. Wybrał sobie chustę po czym dzielnie przystąpił do motania. Pierwsze sekundy wyglądały dosyć zabawnie :)
- Ileż to ma metrów - mruczał pod nosem mój małżonek.
- Co marudzisz? Tylko 4,6. - odpowiedziałam.
- No dobra, mam środek. Gdzie te poły? O, są. No dobra, kawałek za mną. Jeszcze tylko dzieciak do środka, dociągamy, wiążemy i z głowy. - dodawał sobie otuchy.

Nasza najmłodsza córa była bardzo, bardzo śpiąca i absolutnie nie chciała współpracować.
Już myślałam, że mąż się zniechęci, ale nieeee :) Dzielnie doprowadził akcję "wiązanie chusty" do końca. Podociągał, popoprawiał. Chwilę posprężynował jednocześnie wolno spacerując po przedpokoju.
Mała zasnęła słodko wtulona w tatę.





wtorek, 11 grudnia 2012

Dziecko dzisiejszych czasów

Po dzisiejszej rozmowie z moją najstarszą córką uświadomiłam sobie, jaka już jestem stara i niedzisiejsza :) A tak serio, zrozumiałam, jak bardzo wszystko się zmieniło od czasu, gdy byłam małym dzieckiem.
Pamiętam, jak to przed Świętami, pisałam z pomocą mamy list do Świętego Mikołaja, a na parapecie zostawiałam paczuszkę miętowych cukierków, żeby się Mikołaj poczęstował (w końcu warto sobie zabezpieczyć tyły w razie, gdyby się zdarzyła jakaś wpadka z niegrzecznym zachowaniem :) ) I była w tym wszystkim magia. List oczywiście znikał, ja wierzyłam, że to Mikołaj specjalnie po niego przyszedł. Czekałam na ten moment, otwierania prezentów, bo miałam nadzieję, że pod choinką znajdzie się chociaż jedna z tych rzeczy, które chciałam. I tak zazwyczaj było :)
Teraz, gdy to między innymi również i ode mnie zależy, jak wspominać będą Święta moje dzieci, staram się im przekazać magię tego niezwykłego czasu, magię Mikołaja, choinki, wspólnego posiłku przy świątecznie zastawionym stole. Rozmawiamy z dziećmi o Mikołaju, o listach pisanych przez dzieci do Świętego.

I nagle w to wszystko wkracza... no właśnie Mikołaj, ale...

Siedzimy z Dagmarką w pokoju. Akurat był włączony telewizor i leciały jakieś bajki. Pomiędzy bajkami, oczywiście, reklamy. I nagle moja córa mówi:
-Mamo, ja chcę... (tu wymienia nazwę jakieś zabawki)
-Nooo... zobaczymy, co Mikołaj przyniesie. - Odpowiadam.
-To napiszmy, że to chcę. Mikołaj kropka pl - mówi pewnym głosem Dagmarka.

Właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć. Zdałam sobie sprawę, jak wielki wpływ na moje dzieci ma to, co słyszą w telewizorze. To znaczy wiedziałam to, ale tym razem uderzyło mnie to tak nagle. A przy okazji uświadomiło mi to, jak innymi już kategoriami myślą moje dzieci, jak bardzo odmienne jest ich dzieciństwo od tego mojego. Nie oceniam lepsze, czy gorsze. Inne. Niby prosta sprawa - Mikołaj. Ale jakże odmienne są to Mikołaje.

Z ostatniej chwili...

W ababie PROMOCJA na torby Skip Hop. Toreb reklamować chyba nie muszę, gdyż znane są wszem i wobec :) Ale nawet jeśli nie muszę, to to zrobię. Zachwyciłam się nimi już daaaawno, ale wciąż odkrywam je na nowo i właściwie nie mogę się nadziwić, jak to one są zmyślnie zaprojektowane.
Pakowne, kolorowe, dostosowane do potrzeb każdej mamy. A do tego lekkie i wygodne. Mam i używam, także mogę polecić z czystym sumieniem :)

Sobotnie balety Dagmary

Nasza najstarsza pociecha, w ramach ogólnego rozwoju i mobilizacji do ruchu (a przede wszystkim na własne życzenie) chodzi na zajęcia taneczne do Studia Taneczno-Aktorskiego mieszczącego się w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej im. Romana Turczynowicza w Warszawie. Czy będzie
w przyszłości tancerką? Nie wiem. Sama wybierze. W tej chwili ma lat 4,5
i bardzo, ale to bardzo chciała tańczyć ubrana w różowy kostium, prawdziwie (oczywiście różowe baletki) i pasującą do tych różowości różową, tiulową spódniczkę. Więc poszła na zajęcia do grupy maluchów :) A że miejsce,
w którym odbywają się zajęcia jest wprost przesiąknięte atmosferą sztuki tańca to i podejście tych dzieciaczków do zajęć jest fantastyczne.
Z przyjemnością obserwuje się te maluchy, gdy ze swoimi mamusiami, tatusiami czy dziadkami przygotowują się do zajęć. Dziewczynki ubrane
w różowe spódniczki stoją spokojnie, a mamy czeszą im prawdziwe, baletowe koczki. A później, gdy nadchodzi czas zajęć, niczym kawałeczki różowej waty cukrowej lub też puszki do pudru płyną po marmurowych schodach na drugie piętro tam, gdzie odbywają się zajęcia w dużych salach z drążkami
do ćwiczeń i lustrami. 

A my traktujemy te zajęcia, jako okazję do wspólnego rodzinnego wyjścia i po tańcach zabieramy gromadkę na spacer. Czekając na naszą baletniczkę, mamy chwilę relaksu. Nasza średnia pociecha biega
i rozrabia, a najmłodszy szkrab... konsumuje :)









czwartek, 6 grudnia 2012

Hmmm... w czym noszę dziecko?

Jadę sobie metrem z Karolinką w chuście. Jest gorąco, więc rozpinam polar spod którego widać żarówiastą chustę. I nagle słyszę za sobą słowa młodych ludzi wypowiedziane teatralnym szeptem:
- Ty! Patrz! Pani ma dziecko w zasłonie!

Natchnięta owym komentarzem zrobiłam sesję "zasłonie" :)






I specjalnie dla miłośników motoryzacji:

RAJD DAKAR




W roli głównej wystąpiła chusta Natibaby Afryka Sunrise.

Twarożek z migdałami

Ostatnio, będąc w skrajnej rozpaczy, co zrobić dzieciakom na kolację, wpadł mi w ręce taki przepis. Szczerze, nie pamiętam skąd go mam, bo zapisany jest na wydartej z zeszytu kartce. Ale spodobał mi się, więc wypróbowałam go i miałam fajną kolację dla młodzieży.

Składniki:
szklanka obranych migdałów (ja akurat miałam w płatkach i dało radę)
2 duże dojrzałe banany
sok z połówki cytryny (uznałam, że to ciut za dużo i jednak dałam sporo mniej, ale to chyba kwestia gustu)
kropelka olejku waniliowego
mała szczypta soli

Co robimy: Wszystko wrzucamy razem i miksujemy na gładką masę :) Wychodzi taki puszysty serek.

SMACZNEGO!

środa, 5 grudnia 2012

Sweet Place z lnem - chusta w morskich klimatach



Jak ją zobaczyłam to od razu mi się skojarzyła z plażą, piaskiem, morską bryzą. Pewnie tak zadziałał ten morski kolor. Ale muszę przyznać, że chusta prezentuje się elegancko i tak... świeżo :) Natchnęło mnie i zrobiłam jej kilka zdjęć.
A na dotyk...chusta jest zwarta, konkretna. Moim zdaniem powinna świetnie nosić.











Chustę Natibaby Sweet Place Turkus z lnem można kupić w ababie http://www.ababa.net.pl/chusta-do-noszenia-dzieci-natibaby-sweet-place-turkusowa-z-lnem.html 

wtorek, 4 grudnia 2012

Chustowanie w środku nocy...

Właśnie zamierzałam się położyć, gdy... moja najmłodsza pociecha postanowiła poimprezować. W sumie imprezka niezły pomysł tylko... chyba jakoś nie mam na nią ochoty. Hmmm... dlaczego? Pomyślmy...
JUŻ WIEM!!! Bo jestem po całym dniu spędzonym z malutkim, słodziutkim, kochanym człowieczkiem, który doskonale wie, jak matce zorganizować czas, aby się nie nudziła. Nie, nie, nie... nie w tym rzecz, że narzekam. Maluszek jest cudowny i rozkoszny tylko... Dlaczego nie ma pilota, który mógłby tego słodziutkiego maluszka chociaż troszeczkę przyciszyć?!

A wracając do tej imprezy. Co może mama zrobić, gdy ten rozkoszny maluszek złości się na całego i niczym pirania podgryza bufet? Mama bierze chustę, ładuje rozwścieklonego dzieciaczka, buja się mrucząc jakąś kołysankę i po chwili maluch odpłyyyyyywaaaa.






Błoga cisza i spokój do następnej pobudki :)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

pięć..., cztery..., trzy..., dwa...,jeden..., START :)

Blog ABABY, czyli jakby nie patrzeć mój, zaczyna działać. Będzie o noszeniu dzieci w chustach i nosidłach, o produktach ułatwiających rodzicowi opiekę nad maluszkiem. Będzie o dzieciach i  o mamach. Jak być aktywną mamą, wychowywać dzieci i nie zwariować :) Będzie na poważnie i na wesoło. Twórczo i caaaaaałkiem zwyczajnie :)
ZAPRASZAM!!!