Jeśli nie wiesz, co kupić mi na prezent, to kup mi… torbę.
Tak mogłabym określić swoją torbopasję, torbofascynację, torboszaleństwo.
Jak to nazwę – właściwie nie ma to znaczenia. Ważne jest, że sprowadza się do
ciągłej i nieustającej chęci posiadania nowej torby.
A już tak poważnie. Po co kobiecie tyle toreb?! Takie
pytanie zadaje sobie zapewne niejeden mężczyzna, który otwierając szafę w
poszukiwaniu czegoś, natyka się na sprytnie zachomikowaną całą masę damskich
torebek. Jak się jednak okazuje damskie torebki spełniają dużo funkcji.
Moje, przykładowo są: od standardowej opcji bycia torebką,
poprzez mniej standardową bycia poduszką, aż do całkowicie niestandardowej – podpupnika
wrzucanego na biodro dziecka. Wiem, wiem… są inne metody noszenia dziecka na
biodrze, jak chociażby chusty kółkowe czy Tonga, ale to innym razem. Teraz
pragnę znaleźć rozwiązanie dla owych, nieco zdezorientowanych mężczyzn – na co
u licha tyyyyle toreb?!
Męska świadomość przydatności czegoś bywa…hmmmm… nieco
ograniczona jedynie do funkcjonalności owego czegoś. Najlepszy przykład? Wybór
nosidełka lub chusty.
Pani pyta:
-Jaki kolor?
Pan odpowiada:
- Wszystko jedno.
Pani mówi:
- Takiego koloru nie ma.
Pan odpowiada:
- A co za różnica? Weź, który Ci się podoba.
Pani pyta znowu (lekko już zniecierpliwiona):
- A w różowym (wstawcie sobie dowolny ”niemęski” kolor) będziesz chodził?
Pan odpowiada:
- Nieeee, w różowym to nie. To weź
czarny/granatowy/oliwkowy.
Pani nieco zdegustowana:
- No coś ty?! Eeee… nie podoba mi się.
Pan:
- To weź, który ci się podoba. Wszystko jedno.
Pani:
- A co sądzisz o czerwonym?
I tutaj zaczynamy zabawę od początku. A, żeby nie było, nie
są to odosobnione sytuacje.
Wracając jednak do naszych torebek.
Taka rozmowa uwidacznia, jak kompletnie różne jest męskie
postrzeganie przedmiotu. Ma być użyteczny. No, przy okazji, jak jest w miarę
ładny – to ok. Ale dla pań ów produkt musi być:
a.
Praktyczny
b.
ŁADNY!!!
I w tej sytuacji torby są, wprost genialnym, przykładem.
Chociażby ja. Kocham torby! Ile bym ich nie miała, zawsze uważam, że mogłabym
posiadać chociażby jedną więcej. Jedna pasuje do jednych spodni, druga do
innych. Jedna jest lepsza na wypad bez dzieci, druga doskonale sprawdzi się,
jako podręczny worek na wszystko – od grzebyka do nocnika. Czyli i na
dokumenty, i na dziecięce ciuszki w razie nieplanowanego przebierania.
Oczywiście wyżerka dla mamy i dziecka też jest niezbędna. A do tego pieluchy i
cały ten dziecięcy kramik.
Taaaak… mam doświadczenie w torbologii stosowanej. To ogromna
wiedza. Bo jakżeby inaczej nazwać tą niezwykłą, właściwą kobietom, zdolność do
sprytnego chowania wielu przedmiotów w damskiej torebce, a nie w walizce
podróżnej?
Przedmioty ulegają jakiejś tajemniczej mocy miniaturyzacji,
czy co?! – tak stwierdza za każdym razem mój mąż, gdy z przeciętnych rozmiarów
torebki wyciągam całą furę rzeczy, które przy odrobinie wyobraźni i niewielkiej
dozie oszczędności, starczyłyby na wyjazd na tydzień.
Ale prawda jest taka, że jako matka trójki dzieci, a do tego
dzieci, które noszę w chuście (no dobra, nie wszystkie jednocześnie i nie w
jednej chuście) muszę zapakować do torby wszystko, co niezbędne, a do tego muszę tę
torbę jeszcze udźwignąć. Torba dla mnie to podstawa. Torba funkcjonalna, torba,
która mnie zachwyci, pozwoli mi na ukazanie mojego charakteru, stylu, humoru w
danym dniu. Tak, jak wybieram sobie ubranie, tak i wybieram torbę. Uwielbiam
połączenie funkcjonalności i tego „czegoś”.
Czy jest to materiał, czy kolor. A może połączenie jednego i drugiego?
Mogę tak długo…
W każdym razie, dobrze skrojona torba to podstawa. Jak dla
mnie ma znieść dużo, ma ponieść dużo, zachwycić, ubarwić, ułatwić,
uporządkować, zorganizować lub też zwyczajnie zaspokoić moją pożądliwość
posiadania kolejnej torby (można traktować nieco wybiórczo – w zależności od
sytuacji).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz